piątek, 28 sierpnia 2015

Dokształcanie się

Dwa ostatnie weekendy spędziłyśmy doszkalając się w zakresie frizbowo-sztuczkowo-obikowym.
Warsztaty frizbiaczkowe odbyły się 14-15, w Poznańskim Artefakcie. W piątek, przez cztery godziny ćwiczyliśmy ciepanie dekli bez piesów, pod czujnym okiem Agnieszki Guby i Pauli Gumińskiej. Przerobiliśmy mnóstwo rzutów w różnych kombinacjach, między innymi overhandy, forehandy, thumbery, brushe, hammery i inne różne, dziwne rzeczy :D Pewnie o połowie rzutów zapomniałam. Następnym razem będę chyba zapisywać je w zeszycie. Oczywiście nie ominęła nas Gumiszi rozgrzewka, na szczęście trochę łagodniejsza niż zazwyczaj ze względu na panujący upał. Do domu wróciłam padnięta, a następnego dnia czekała mnie wczesna pobudka.

fot. Natalia Karpińska

W sobotę wyruszyłam z Lisem wcześnie rano, bo w Poznaniu wszystko remontują i żadne autobusy/tramwaje nie jeżdżą normalnie. Po obowiązkowej ludzkiej rozgrzewce mieliśmy wejścia z psami, nie pokazywaliśmy co umiemy, bo nie było na to czasu ze względu na późniejsze warsztatowe mini zawody. Na pierwszym wejściu podjęłyśmy próbę naprawienia naszych flipów (tak jak 3/4 grupy :D). Nauczyłam ich sukę rzucając dyski pionowo, a później stwierdziłam, że lepiej by było gdybym rzucała floatery, bo są stabilniejsze i aż tak ich nie zwiewa. Lis pięknie pokazała jak można kompletnie wyłączyć swój mózg, ja zapomniałam jak się rzuca krótkie backhandy... Plus musimy dopracować aport. Na kolejnym poprawiałyśmy overki. Oczywiście okazało się, że piesek omija nogę przeze mnie ;) rzucam za bardzo w stronę stopy, a ma być nad twarzą, teraz już nasze overki wyglądają dobrze. Później mieliśmy mini zawody tossa o mistrzostwo wszechświata. Poszło nam trochę lepiej niż w Sopocie, obie byłyśmy już padnięte. Ja rzucałam krzywo, a suczi "łapała" czołem <3
W klatce suczi zachowywała się nawet ok, nie próbowała wydrapać dziury, trochę piszczała, ale łatwo dało się ją uciszyć. A w drodze powrotnej dopadła nas jedna z najgorszych burz jakie przeżyłam, bałam się że nie dam rady wrócić do mieszkania. Cóż Poznań miasto doznań.


W kolejny piątek wybrałyśmy się na wycieczkę do magicznej Annówki. Wreszcie udało nam się tam powrócić. Było to semi z Patrycją Kowalczyk - najlepszy prezent urodzinowy od kochanej rodzicielki. Po raz pierwszy jechałyśmy z Li na jakieś semi samochodem, jakie to fajne jak nie trzeba biegać z klatką, psem i wielką torbą po peronach i tramwajach. Trochę się pogubiłyśmy się z mamą w Czekanowie, bo zniknął gdzieś Annówkowy drogowskaz, ale jakoś udało nam się dotrzeć. W sobotę rano miałam brutalną pobudkę, do pokoju wparowała mi Agata mówiąc, że dokoptowuje mi współlokatorów. Byli to Ola i Piano, od razu poszłyśmy na spacer, psy sobie pohasały, Li o dziwo nie bała się nowego kolegi wielkości kucyka - taka duma. Strasznie fajne było mieszkanie tylko we dwójkę, piesy miały dużo luzu i nie musiały siedzieć w klatkach. Tego dnia mieliśmy po trzy wejścia. Na pierwszym wejściu próbowałyśmy ogarnąć podstawy hopsania w miejscu niczym Sorin. Liskowi poszło całkiem nieźle jak na pierwszy raz, musi jednak bardziej podwijać tylne łapki pod brzuch. Następnie poprawiałyśmy nasze zmiany pozycji. Lis, najarany jak dzika wiewiórka, po zmianie podnosił szybko doopę, bo ćwiczenie tego jest takie super, tęcza i jednorożce normalnie. Wystarczyło wprowadzić samokontrolę (robiłam z nią, ale jak się okazuje temu psu trzeba to tłuc i tłuc), a piesek robił śliczne dynamiczne zmiany, bez podrywania tyłka. Podczas trzeciej sesji spróbowałyśmy hopania na plecy, bo ja sama nie umiałam jej odpowiednio zachęcić. Blokowała się i nie chciała dostawić tylnych łap na mnie. Z dopingiem Patki i nęcącymi parówkami jej się udało :) Teraz już wskakuje bez problemu, ale za dopracowywanie tego zabierzemy się raczej gdy już wyposażę się w kamizelkę. Ała, wyglądam jakby mnie biczowali.

                                                                               Lisu i Sosynek, mimo, że jest dużym pieskiem bardzo go polubiła :)

W niedzielę mieliśmy tylko dwie sesje. Na pierwszej pokazałam Patce nasze "chodzenie przy nodze", przy którym piesek się tak jarał, że albo wylatywał na orbitę okołonogową, albo napierał tak że iść się nie dało. Tu też wdrożyliśmy między innymi samokontrolę, piesek już aż tak nie odlatuje, za to włączyło jej się jojczenie. Może za 3-4 lata w końcu przejdzie kawałek ładnie :p Pocieszyły mnie słowa Patrycji, że Zołczak ma tak samo, chce tak bardzo, że aż za bardzo, a my jesteśmy na dobrej drodze. Więc jest dla nas jakaś nadzieja. Podczas ostatniego wejścia miałyśmy zrobić żabę, ale sucz nie chciała położyć zadka na kocyk, zamiast tego wolała na niego włazić czterema łapami. Stwierdziłyśmy, że może lepiej zrobić czołganie. To szło nam jako tako, może jej móżdżek później zaskoczy, że można się czołgać na kocyku.

Annówkowy las

Na semi poznałyśmy też Lisowego klonika, a mianowicie Codę. Dziewczyny są strasznie do siebie podobne, zwłaszcza z ryjków. Niestety szybko nadszedł koniec Annówkowania, a zarazem pysznego jedzonka, rozmów do późna, siedzenia na kanapie z bandą borderów, grania w DiXita, spacerków po lesie i wielu innych wspaniałych rzeczy. Na szczęście wracamy tam już w październiku :) nie mogę się doczekać.
Na moje nieszczęście, w sobotę przyjechał pan Krzysztof z Fun4Dog z kilkoma pudłami zabawek. Samokontrola u mnie nie istnieje, kupiłam Lisowi Konga genius mike. Czaiłam się na niego już długo, a nigdzie nie był dostępny. Rozumiecie więc chyba, że musiałam :D A jeszcze w kolejce czeka Kong wubba friends, bo Piano miał, a Lisowi tak strasznie się spodobał króliko-zajączek, że go bezczelnie kradła.
Przepraszam, że fotki telefonowe, na semi nie było nikogo z aparatem (gdybyście widzieli moje zdziwienie), a ja mojego nie wzięłam, bo byłam pewna że na pewno będzie jakiś zdolniejszy fotograf niż ja.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz